Fot. Centrum UNEP/GRID-Warszawa
Życie beskidzkiego sałasznika samo w sobie toczyło się w symbiozie z przyrodą, jako że to dzięki niej stworzył on i rozwijał swoją gospodarkę sałaszniczo-pasterską opartą o wypas owiec na halach.
Istnienie dziś w Beskidzie Śląskim dawnych form pasterstwa to pozostałość po karpackim wołoskim żywiole, który systematycznie przemieszczał się na przestrzeni wielu wieków z Dacji łukiem Karpat i dotarł na przełomie XV/XVI wieku do Beskidu Śląskiego. Musimy sobie na wstępie uświadomić, iż przyniesiona przez wołoskich pasterzy gospodarka dostarczała zdecydowane korzyści dla rządzących, których decyzje administracyjne pomagały od początku w jej adaptacji i rozwoju. Zalesione i niedostępne Beskidy, brak dróg nie przynosiły wystarczających zysków rządzącym toteż rozpoczęty proces karczowania lasów, przygotowywania łąk, pastwisk pod wypas, dawał od razu możliwość dla cieszyńskich właścicieli tych ziem pobierania dziesięciny od owiec.
Powstawanie sałaszy było związane z karczowaniem lasu, który był naturalny, olbrzymi. Stanowił on rodzaj puszczy jodłowo-bukowej. Nikomu na ich eksploatacji nie zależało, jako że ich transport był prawie niemożliwy z powodu braku dróg. Toteż dawne opowiadania górali o „spuszczaniu drzewa na byka” w okresie zimy ilustrują ludowe sposoby ścinania i zwożenia drzewa przy braku dróg. Ręczne topory trzymane w rękach silnych górali zwalały wielkie trómy na zomiynty puszystego śniegu. Przestrzegając jednak aby wiotek miesziónczka był nejwiynkszi i to już tak od wieków. Ścięte drzewo nazywają górale tróm, dlo niego trza było przyrychtować spuszcie rodzaj rynienki, którą w okresie zimy polewano wodą. Rynienka zmarzła i wtedy z ogromną szybkością i hukiem zjeżdżały one ze zboczy. Następnie spychano je na wodę za pomocą kotów, szczypoków i osęg. Tym sposobem nigdy nie zniszczono lasu, jego runa i całego ekosystemu. Wykorzystywano naturalne warunki w okresie zimy. Część spuszczonego świerka góral smykoł samociąż na saniach w zaspach śniegu, ofiarując przyrodzie swoją siłę, pot, zdrowie. Ta ciężka praca uczyła górala szanować las. Darzył go więc uczuciem i wielką miłością, znał jego wartość dla swojego życia. Obowiązywał tu zwyczaj związany z zakazem wchodzenia do lasu w wigilię przesilenia zimowego, tj. w Tóma (22 XI). Mówiono tu w Tóma siedź dóma, co niektórzy górale przestrzegają do dzisiaj. Snują się tu jeszcze opowieści o tych, którzy złamali góralską normę kulturową i nie wrócili z lasu albo dosmyczyli szie chrómi (kalecy).
Osadnictwo, które wdzierało się w tę puszczę zatrzymywało się w dolinach rzek i na łagodnych zboczach. I tu tkwi największa siła pasterzy pierwszych osadników beskidzkich wsi, którzy karczując go pozyskiwali tak trudne zbocza do wypasu. Na nich wyrobili własnymi rękami pastwiska i łąki, do których prowadziły tylko leśne wydeptane ścieżki. Ta pionierska odważana praca, upartość w dążeniu do zakładania łąk i pastwisk musiała być w pasterzach bardzo duża. Nie do końca też sałasznictwu sprzyjał tutejszy klimat. Jego wybitne cechy górskie związane z długą zimą i krótkim okresem wegetacji był podstawą ustalania terminów wypasu. Teren sałaszy i polan stoi otworem dla wpływów klimatu atlantyckiego, nadmorskiego ze znaczną tendencją do ochładzania się. Bardzo częste opady deszczu nie sprzyjają życiu pasterza, którego jedynym schronieniem od deszczu były kolyby, często bardzo prymitywnie zbudowane. Mimo to, te warunki klimatyczne posiadają wyjątkowe plusy związane z mlekodajnością, która zawsze jest większa aniżeli w czasie suchego lata. Pomagały one także w nawodnieniu łąk sałaszniczych i wzroście roślinności. Z kolei owczorze podkreślają, iż deszcz pomagał w dobrym opłókaniu się owczej wełny. Opady deszczu w górach to również najczęściej od razu obniżenie się temperatury. Do tej klimatycznej sytuacji przyzwyczajeni byli tutejsi pasterze, którzy wyróżniali się wysokim wzrostem i zgrabną smukłą sylwetką. Pomagały im w pokonywaniu trudności ich warunki fizyczne oraz siła poczucia dumy, wolności i własnej wielkości. Byli to ludzi niezmiernie odporni i silni, opaleni przez słońce, deszcz i wiatry, zahartowani i przyzwyczajeni do ciągłego zwyciężania niewygód i trudności. W bezustannym zetknięciu się z przyrodą wyrobili sobie ostre zmysły. Doskonałe oko i ucho służą im po prostu jako broń przeciwko niebezpieczeństwom, których zbliżanie się poznają już z daleka - pisał o nich Lubomir Sawicki. Zdani są na własne siły, umieją sobie radzić w każdym położeniu i w każdej sytuacji, sami sobie wszystko sporządzają wskutek czego stają się wszechstronnymi.
Autor: Małgorzata Kiereś,
Fragment rozdziału "Co mówią źródła" w "Pasterstwo w Karpatach. Tradycja a współczesność. Szkice", Centrum UNEP/GRID-Warszawa & Grafikon, 2013